Wojciech Eichelberger na łamach Zwierciadła mówi na temat książek na temat seksu, kierowanych do kobiet:
Można, oczywiście, przyjąć – że te 20 milionów czytelniczek to po prostu kobiety nie na poziomie, zacofane, żyjące mentalnie, emocjonalnie i seksualnie w średniowieczu, do których nie dotarł jeszcze wyzwalający powiew idei emancypacji. Dlatego chcą być nadal upokarzane, gwałcone i zmuszane do uległości. Ale to wyjaśnienie nie wytrzymuje konfrontacji z rzeczywistością. Okazuje się bowiem, że wśród deklarujących wyzwalające działanie tej książki jest wiele kobiet światłych i świadomych – z pewnością niemieszczących się w kategorii głównego ponoć targetu tej lektury, czyli tzw. mamusiek/gosposiek, które nie załapały się na pociąg kulturowych i obyczajowych przemian. Czyżby więc proces seksualnego wyzwolenia kobiet poszedł w złą stronę? Czyżby seksualność kobieca i męska nie były determinowane jedynie kulturową konwencją – jak chcą feministki – lecz przede wszystkim biologią? Czyżby to, co nazywamy masochizmem, było ważnym atrybutem kobiecej ekspresji seksualnej? A jeśli tak, to dlaczego? – czytaj więcej.